Gorzkie refleksje: złota klatka aktywizmu
Maciej Lesiak
- 5 minut czytania - 880 słów
This article is also available in English:
Bitter Reflections: The Golden Cage of Activism
Uwaga: Wszelka zbieżność z osobami czy instytucjami przypadkowa.
Kryzys współczesnego aktywizmu?
Po latach zaangażowania w lokalny aktywizm miejski przychodzi moment na gorzką refleksję. Obserwując z bliska mechanizmy działania współczesnego aktywizmu, dostrzegam niepokojące zjawiska. Coraz więcej wartościowych osób rezygnuje z działalności społecznej, podczas gdy inni - traktujący aktywizm jako zawód lub narzędzie budowania wizerunku - marnują swój potencjał na bezwartościowe akcje. Może jednak należy zdiagnozować problem głębiej? Może samo funkcjonowanie aktywistów jest na rękę siłom, przeciwko którym teoretycznie walczą?
Powiecie na pewno: “Ale jak to? Przecież oni są widoczni, nagłaśniają problemy, działają!” Odpowiem, że od mówienia i pisania petycji czy interpelacji do realnych zmian daleka droga. Śledzę niektóre projekty NGO, które są publicznie etykietowane jako tzw. wartościowy aktywizm. Widzę, jak przez lata przegadują bezowocnie setki godzin i wykorzystują miliony dotacji, nie osiągając żadnych konkretnych efektów.
Pacyfikowanie aktywizmu - złota klatka “echo chamber”
Współczesny aktywizm miejski coraz częściej sprowadza się do działań wizerunkowych, które nazwałbym wprost eventowymi. Zauważyłem niepokojący trend - ludzie chcą uczestniczyć tylko w tym, co może być później pokazane na instagramie, otagowane i zrelacjonowane. Realizacja działań anonimowych nie jest mile widziana, bo przecież nie przynoszą rozgłosu. W ten sposób aktywizm eventowy i social mediowy święci prawdziwe triumfy, zmieniając się w czysty pozór działania.
Działacze, których kiedyś podziwiałem, dziś koncentrują się głównie na budowaniu zasięgów w mediach społecznościowych i organizowaniu pseudowydarzeń. Nie dostrzegają, że przenosząc swoją aktywność na Facebooka czy Twittera, stają się zakładnikami algorytmów. Boleśnie przekonaliśmy się o tym po przejęciu Twittera przez Elona Muska (opisałem to w tym artykule). Powstaje złota klatka - przestrzeń pozornego wpływu, z której nie ma wyjścia, bo każde działanie musi być “pod publikę”. To idealne narzędzie kontroli dla biznesu i polityków - widzą dokładnie, kto i co robi, śledząc komentarze, polubienia i publiczne zrzutki.
Komercjalizacja aktywizmu - pudrowanie trupa
System skutecznie zarządza aktywizmem według starej zasady “dziel i rządź”. Samorządowcy i lokalni politycy z premedytacją stosują politykę kija i marchewki - finansują “grzeczne” inicjatywy, jednocześnie stosując ostracyzm wobec grup podnoszących niewygodne tematy. Widać to szczególnie boleśnie w biednej i zacofanej Łodzi. W tej przestrzeni miejskiej pojawili się zawodowi aktywiści - osoby, które uczyniły z działalności społecznej model biznesowy.
Nie mogę się nie zgodzić, że tacy działacze generują pewne rezultaty, ale są one powierzchowne i nie prowadzą do głębszych zmian. Organizują szkolenia, warsztaty i protesty - jeden za drugim - ale nigdy nie naruszają status quo. Facebook doskonale wykorzystuje te zamknięte społeczności, w których ludzie bez końca komentują, krytykują i hejtują, spędzając godziny na oglądaniu reklam. Zamiast realnego wpływu mamy więc cyfrowy teatr pozorów, który świetnie służy interesom wielkiego biznesu. Nazywam taki aktywizm pudrowaniem trupa.

Marionetki systemu
Mechanizmy kontroli narracji w aktywizmie miejskim są zadziwiająco proste i skuteczne. Władze dysponują szeregiem narzędzi - od rozdawania nagród w postaci partycypacji w budżecie, po subtelne formy ostracyzmu. W dobie mediów społecznościowych, gdzie każde działanie musi być “instagramowalne”, możliwości manipulowania lub ośmieszania niewygodnych inicjatyw są praktycznie nieograniczone. Mam wręcz wrażenie, że aktywiści krytykujący po postami czy profilami swoich przeciwników, czy polityków są darmowym pracownikiem, który tworzy dyskusję i pozór debaty jednocześnie triggerując hate algorithm pompujący danego polityka jeszcze wyżej w pozycji. Kto zatem zyskuje? Pozostawiam Państwa ocenie.
Obserwuję tym samym, jak wartościowi aktywiści widząc ten stan rzeczy i pułapkę aktywizmu często całkowicie rezygnują z działalności zniechęceni postępującą polaryzacją oraz tym, że spełniają funkcję podtrzymania. Zamiast zajmować się systemowymi problemami miasta, aktywizm często sprowadza się do organizacji eventów rowerowych czy sadzenia tulipanów - działań, które świetnie wyglądają na Instagramie, ale nie rozwiązują realnych problemów społecznych. Bo czyż przygotowanie interpelacji, które jest raptem zapytaniem bez ciągu dalszego jest rozwiązaniem problemu? Ludzie lajkujący te działania w social mediach na pewno nie potrafią tego realnie ocenić, bo gdyby potrafili ilość polubień drastycznie by spadła.
Niewykorzystany potencjał
Paradoksalnie, istnieją narzędzia, które mogłyby zwiększyć skuteczność działań obywatelskich - jak choćby funkcja asystenta społecznego, pozwalająca na delegowanie uprawnień w urzędach. Jednak pozostają one niewykorzystane. Czy żyjemy w czasach, gdy ignorancja stała się strategią, a efektowność zastąpiła efektywność?
Chciałbym mieć jakąś nadzieję dla aktywizmu, ale patrząc na medialne, eventowe działania, które często oprócz poprawiania samopoczucia osób uczestniczących i ich znajomych nie dają żadnego realnego efektu. Z mojego doświadczenia wynika, że tylko działanie w tajemnicy połączone z dezinformacją, częściowym informowaniem społeczności (w celu wprowadzenia asymetrii wiedzy) oraz zakulisowymi pracami PRAWNIKÓW i konkretnych osób dają efekty.
Działania niejawne i projekt asymetrii informacyjnej
Stojąc na rozdrożu między dalszym zaangażowaniem a wycofaniem się, zadaję sobie pytanie: czy warto poświęcać zdrowie psychiczne i energię na walkę w systemie, który wydaje się być zaprogramowany na neutralizowanie realnych zmian? Czy miasto, państwo, którego mieszkańcy zdają się nie przejmować własnymi problemami, jest gotowe na głębsze reformy? Czy sąsiad, który pyta o to jak idą nasze sprawy jednoczesnie pakując rodzinę na wyjazd, żeby wyjechać daleko stąd, czy lokalnie podkupieni ambasadorzy biznesu i polityków docenią pracę aktywisty, który jest poddawany procesowi ciągłego deprecjonowania?
Może nadszedł czas, by przemyśleć na nowo definicję skutecznego aktywizmu? Takiego, który nie będzie sprowadzał się do liczby lajków pod postami, ale rzeczywiście będzie służył społeczności czy przyrodzie? Pytanie tylko, czy w obecnym systemie jest to w ogóle możliwe? Mówiąc system mam na myśli złotą klatkę narcyzmu.
Tę tematykę zamierzam rozwijać w kolejnych artykułach, analizując zarówno lokalne inicjatywy NGO, jak i działania indywidualnych aktywistów - podobnie jak w przypadku mojej analizy interpelacji posłanki czy innych tekstów związanych z aktywizmem, które już opublikowałem.
Powiązane tematy
- Widownia klika, Mateusz Chrobok obśmiewa: YouTube jako fabryka bezmyślnej krytyki AI
- Deweloaktywiści i miejska hipokryzja: jak interesy kształtują urbanistykę na przykładzie Łodzi
- Fałszywa dychotomia w planowaniu przestrzennym - anatomia manipulacji
- Can You hear that Slurping? Corporatu¹ kills Your Uptime in the Icy Castle
- Słyszysz to żłopanie? Korporatu ubija twój uptime w lodowatym zamku
- To nie jest kraj dla AI
- Ostateczne rozwiązanie kwestii wilków vs Palestyńczycy - Hierarchia wrażliwości aktywisty klimatycznego
- The Final Solution to the Wolf Question vs Palestinians - The Hierarchy of Climate Activist's Sensitivities