Marginalia

Jeden spójnik i plan miejscowy leci do kosza: proceduralny chaos w łódzkiej urbanistyce

Autor: Maciej Lesiak Opublikowano: słów: 585 minut czytania: 3 minut czytania

Proceduralne podważenie procesu miejscowego planu dla atrakcyjnych działek niedaleko otuliny lasu łagiewnickiego w Łodzi. Jak zmiana jednego słowa w uchwale zawiesza wieloletni proces planistyczny, odsłaniając kruchość systemu i rodząc pytania o to, kto naprawdę zyskuje na proceduralnym chaosie.

Mieszkańcy jednego z łódzkich osiedli, po miesiącach walki o ład przestrzenny, mogli czuć satysfakcję. We wrześniu 2025 roku Rada Miejska w Łodzi uchwaliła długo wyczekiwany Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego (uchwała Nr XXI/581/25) dla rejonu ulic Łupkowej, Strykowskiej i Książka. Dokument miał zakończyć spory i ukrócić urbanistyczny chaos. Wydawało się, że to koniec batalii.

Nic bardziej mylnego. 17 października 2025 roku Wojewoda Łódzki wszczął postępowanie nadzorcze, które w praktyce zawiesza cały plan. Powód? Błąd tak trywialny, że aż trudno uwierzyć w jego przypadkowość, a który sprawia, że cały wielomiesięczny wysiłek mieszkańców i urzędników może pójść na marne.

Oś czasu procedowania MPZP

Anatomia błędu

Sedno problemu leży w jednym, kluczowym paragrafie uchwały – § 20 ust. 1. Jak wskazuje sam wojewoda w swoim zawiadomieniu, dokumentacja na etapie uzgodnień i opiniowania brzmiała prawidłowo:

“1. Dla terenów od 1MNS do 4MNS obowiązują ustalenia zawarte w kolejnych ustępach niniejszego paragrafu”.

Zapis jest logiczny i prosty – obejmuje wszystkie cztery wyznaczone tereny zabudowy mieszkaniowej. Jednak w wersji, która trafiła pod głosowanie i została przyjęta przez Radę, ten sam fragment wygląda już inaczej:

“Dla terenów 1MNS i 4MNS obowiązują ustalenia zawarte w kolejnych ustępach niniejszego paragrafu.”

Ta pozornie drobna zmiana – zastąpienie zakresu “od… do…” spójnikiem “i” – to prawna bomba. W ten sposób tereny 2MNS i 3MNS zostały wyłączone z kluczowych ustaleń planu. Jak stwierdza organ nadzoru, dla tych dwóch obszarów w ogóle nie określono przeznaczenia, parametrów zabudowy (intensywności, wysokości, powierzchni biologicznie czynnej) ani zasad podziału działek.

Innymi słowy, dla połowy kluczowych terenów plan jest wadliwy i nie spełnia wymogów ustawy.

Kto zyskuje na chaosie?

Aby zrozumieć wagę tego “błędu”, należy cofnąć się o kilka miesięcy. Ten sam MPZP był obiektem zaciekłego ataku grupy inwestorów, którzy dążyli do maksymalnej intensyfikacji zabudowy. Ich argumenty były wielokrotnie odpierane na poprzednich etapach. Plan obronił się merytorycznie i prawnie, chroniąc interesy lokalnej społeczności.

Teraz, przez “przypadkową” zmianę, plan może zostać unieważniony. Efektem jest powrót do punktu wyjścia. Do stanu, w którym znów możliwe staje się procedowanie na podstawie indywidualnych decyzji o warunkach zabudowy (WZ) – instrumentu, który w Łodzi, określanej przez branżę jako “najbardziej przyjazne miasto dla deweloperów w Polsce”, działa wyjątkowo sprawnie.

Przypadkowy błąd przynosi więc korzyść dokładnie tej grupie, która przegrała batalię o kształt planu na drodze merytorycznej. To podręcznikowy przykład, jak system może zostać wykorzystany do osiągnięcia partykularnych celów, nawet wbrew woli mieszkańców i po formalnym zakończeniu procesu.

Pytania, które zadają mieszkańcy

Sytuacja jest nie tylko lokalnym dramatem jednego osiedla. To studium przypadku, które pokazuje, jak iluzoryczna bywa kontrola nad procesem legislacyjnym. Wśród zaangażowanych w sprawę mieszkańców krążą dziś fundamentalne pytania:

  1. Kto i na jakim etapie dokonał tej zmiany? Zapis nie zmienił się sam. Musiało to nastąpić między etapem uzgodnień a finalnym głosowaniem. Kto miał dostęp do dokumentu i kto ponosi za to odpowiedzialność?
  2. Jak wadliwa wersja przeszła przez wszystkie filtry weryfikacyjne? Gdzie było Biuro Prawne Urzędu Miasta? Gdzie były komisje Rady Miejskiej? Czy nikt nie zauważył, że kluczowy zapis został zmieniony w sposób, który czyni uchwałę niezgodną z ustawą?
  3. Czy to niekompetencja, czy celowe działanie? To pytanie pada najczęściej. Jeśli to skrajna niekompetencja, kompromituje ona cały aparat urzędniczy i nadzór prawny w mieście. Jeśli to działanie celowe, mamy do czynienia z sabotażem demokratycznych procedur.

Niezależnie od odpowiedzi, efekt jest ten sam: lata pracy mieszkańców, urbanistów i części urzędników idą do kosza. Zaufanie do instytucji publicznych po raz kolejny zostaje brutalnie podważone. W kraju, gdzie procedury często są tylko fasadą, ta historia jest bolesnym przypomnieniem, że nawet wygrana bitwa nie gwarantuje wygrania wojny. Zwłaszcza gdy przeciwnik ma możliwość zmiany reguł gry na chwilę przed końcowym gwizdkiem.