Jak chaos urbanistyczny i inwestycje pasywne zamieniły uzdrowiskową Szklarską Porębę w najbardziej dosłowny przykład infrastrukturalnego kolapsu. Analiza mechanizmów, które pozwalają deweloperom pompować zyski, a mieszkańcom – fekalia do rzeki i rachunki za cudze interesy.
Spis treści
Podczas pobytu w górach wjeżdżamy do Szklarskiej Poręby. Miasto to, znane z wysokiego obłożenia turystami, jest atrakcyjne dzięki swojemu wyjątkowemu statusowi stacji klimatycznej, z warunkami porównywalnymi do alpejskich miasteczek. Położenie wśród torfowisk, bliskość Karkonoszy i specyficzny mikroklimat tworzą idealne miejsce dla sportowców i kuracjuszy. Tak przynajmniej wynika z materiałów promocyjnych. To miasto, które symbolicznie miało we władaniu Ducha Gór, dziś ma problem zapanować nad własnym, bardzo przyziemnym duchem – logiką krótkoterminowego zysku.
Jadąc przez Szklarską Porębę, trudno oprzeć się wrażeniu nadmiaru i architektonicznego chaosu. Mnóstwo jest tutaj hoteli, pensjonatów oraz apartamentów inwestycyjnych, budowanych niemal wyłącznie do lokowania kapitału – jest to manifestacja zjawiska „Inwestycyjnych gór". To kapitał, który obiecuje pasywny dochód, ale generuje bardzo aktywne koszty społeczne i środowiskowe.
Kapitalizm wylewa szambo: Miernik chaosu
Wszechogarniający chaos urbanistyczny i overtourism to jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Niestety, od samego wjazdu, wzdłuż rzeki Kamiennej, uderza nas wszechobecny zapach fekaliów. Ten potworny smród jest najbardziej dosłownym i namacalnym efektem chaosu urbanistycznego. Mówiąc wprost: w Szklarskiej Porębie infrastruktura nie nadąża za chciwością.
Ujawniony od lat problem z zrzutem nieczystości do rzeki jest wynikiem infrastrukturalnego kolapsu. Jest to logiczna konsekwencja decyzji planistycznych, które w imię szybkich wpływów z podatków i opłat za przyłącza pozwoliły na wielokrotne przekroczenie realnej przepustowości sieci komunalnej.
Kluczowe jest to, że lokalna oczyszczalnia ścieków jest trwale niewydolna. Jej rzeczywista zdolność to 2000 metrów sześciennych na dobę, podczas gdy standardowy wpływ to 2500–3000 metrów sześciennych, a w szczytowych momentach turystycznych notowano 7000 metrów sześciennych. Ta rażąca dysproporcja oznacza, że oczyszczalnia była niewydolna już w momencie odbioru lub wkrótce po nim z powodu niekontrolowanego wzrostu zabudowy (molochy na 3000 miejsc, jak hotel Radisson czy Platinum, to tylko przykłady). To spowodowało, że w świetle prawa i całkowicie legalnie (na mocy pozwoleń) ścieki spuszcza się do rzeki. W efekcie, rzeka Kamienna stała się brązowym ściekiem, a wszędzie, gdzie płynie, na kilkaset metrów rozchodzi się odor fekaliów.
Co najbardziej bulwersujące, spółka odpowiedzialna za ścieki nadal uzgadnia przyłączanie kolejnych budynków – co jest de facto legalną zgodą na dalszą dewastację środowiska i pompowanie kolejnych metrów sześciennych fekaliów do rzeki. Smród jest zatem negatywnym efektem zewnętrznym uprzywilejowania kapitału ponad podstawowe potrzeby sanitarne (czyli koszty zysków ponosi nie inwestor, ale środowisko i lokalna społeczność).
Logika chaosu urbanistycznego i błąd planistyczny
Chaos w Szklarskiej Porębie to nie tylko wizualny bałagan; to przede wszystkim brak koordynacji między rozwojem budownictwa a możliwościami technicznymi miasta. Lokalne władze, nawet przyznając, że brakuje im narzędzi do kontrolowania rozwoju, wydają się ulegać logice maksymalizacji zysku.
W efekcie miasto mierzy się z:
- Zniszczeniem tkanki społecznej: Gwałtowny wzrost cen nieruchomości, napędzany przez popyt inwestycyjny (apartamenty są drogie), prowadzi do wypychania stałych mieszkańców do tańszej Jeleniej Góry. Jak wskazują mieszkańcy, zyski z wielkich, nowo otwartych hoteli często idą do zagranicznych firm, a zatrudniani są w nich głównie pracownicy spoza miasta, co oznacza, że lokalna społeczność nie czerpie korzyści proporcjonalnych do obciążenia infrastruktury.
- Kiczem planistycznym: Szklarska Poręba w przeszłości narzucała inwestorom wzorce „architektury pseudodworkowej" – co pokazuje, że problem leżał nie tylko w braku planów, ale w narzucaniu złych i nieestetycznych wytycznych, prowadzących do wizualnego kiczu i braku spójności.
Mieszkańcy jako dekoracja do inwestycji pasywnych
W dobie “Inwestycyjnych gór”, stały mieszkaniec Szklarskiej Poręby staje się jedynie elementem dekoracyjnym w katalogu deweloperskim.
Turystyka oparta na inwestycjach pasywnych wymaga, by kurort wyglądał uroczo. Prawdziwi mieszkańcy, którzy tworzą lokalną gospodarkę i usługi, stają się mimowolnymi statystami w luksusowym spektaklu turystycznym.
Gdy jednak infrastruktura kapituluje (brak wody, smród ścieków, korki, drożyzna), ich status zmienia się z dekoracji w ofiary systemu. Co gorsza, to oni zostaną zmuszeni do pokrycia kosztów infrastrukturalnego długu wygenerowanego przez inwestorów. Planowana modernizacja oczyszczalni (koszt ok. 20 mln PLN) ma być zabezpieczona majątkiem gminy i sfinansowana podwyżkami opłat dla mieszkańców (nawet o 5 zł/m³), co czyni wodę i ścieki jednymi z najdroższych w Polsce. Mieszkańcy muszą zatem dopłacać do interesu inwestorów.
To przestroga dla wszystkich gmin, które traktują inwestorów deweloperskich jako darmowy bankomat, a planowanie przestrzenne jako zło konieczne. Bez odpowiedzialnej urbanistyki i priorytetu infrastruktury, nawet najpiękniejsze góry zamienią się w najdroższe w Polsce szambo, którego koszty poniosą wszyscy, niezależnie od portfela. Chaos dotyka już każdy region Polski, od morza po góry. Turyści i mieszkańcy marnują godziny w korkach na niedrożnych drogach, co ostatecznie zmusza ich do ucieczki w coraz bardziej odległe, jeszcze niezniszczone miejsca.
Postulat: Koniec z iluzją darmowej infrastruktury.
Aby uniknąć tego scenariusza w skali kraju, niezbędna jest fundamentalna zmiana: żadne nowe pozwolenie na budowę nie może być wydane, zanim samorząd nie przedstawi publicznego audytu technicznego i finansowego, potwierdzającego nie tylko realną rezerwę mocy infrastrukturalnej (woda, ścieki), ale też gwarancję jej sfinansowania bez obciążania stałych mieszkańców.