Relacja z pierwszej ręki z programu #wGotowości. Jak wyglądało jednodniowe szkolenie z przetrwania organizowane przez MON w jednostce wojskowej w Leźnicy Wielkiej? Osobiste wrażenia, refleksje i ocena inicjatywy.
Spis treści
Z kanapy do jednostki wojskowej
Udało mi się dostać do pierwszej grupy około 65 osób na kurs przetrwania organizowany w ramach nowego programu powszechnych szkoleń obronnych MON – „wGotowości”. Inicjatywa ma na celu budowanie odporności społecznej i przygotowanie cywilów na sytuacje kryzysowe. Rząd przygotował cztery moduły tematyczne:
- Kurs medyczny (pierwsza pomoc i medycyna pola walki)
- Kurs przetrwania (survival i ochrona ludności)
- Podstawowy kurs bezpieczeństwa (obrona cywilna i domowa)
- Kurs cyberhigieny (bezpieczeństwo cyfrowe)
Zapisy przez aplikację mObywatel były błyskawiczne. Po kilku kliknięciach i paru godzinach oczekiwania otrzymałem potwierdzenie kwalifikacji.
Dzień próby: podróż i pierwsze wrażenia
Kurs miał odbyć się w sobotę 29 listopada. Dzień wcześniej dostałem e-mail z przypomnieniem o trudnych warunkach pogodowych i potrzebie zabrania termosu z herbatą. Miły gest, który okazał się proroczy. Wielu uczestników, totalnych amatorów, nie miało odpowiedniego ubrania na ujemne temperatury i śnieg.

O 6 rano, po wyprowadzeniu psa i szybkim śniadaniu, ruszyłem w 60-kilometrową trasę do Jednostki Wojskowej w Leźnicy Wielkiej. To tam stacjonują 1. Batalion Kawalerii Powietrznej i 1. Dywizjon Lotniczy, obie wchodzące w skład 25. Brygady Kawalerii Powietrznej.
Na miejscu stawiłem się przed czasem. Procedury były sprawne: podpis na oświadczeniu, ubezpieczenie NNW i odbiór przepustki. Podzieleni na 15-osobowe grupy, pod opieką oficera prowadzącego, czekaliśmy na placu apelowym. O 8:00, przy -2°C, przywitał nas sam dowódca jednostki. Pozytywnie zaskoczył mnie przekrój uczestników: od młodzieży po osoby starsze, w wieku 40-50 lat. Kurs naprawdę był dla każdego.
Szkolenie: pomiędzy wiedzą a budowaniem morale
Choć amatorsko interesuję się survivalem i preppingiem, kurs był dla mnie cenną okazją do usystematyzowania wiedzy. Prowadzący na każdym kroku podkreślali, aby wyłączyć telefony i bezwzględnie zakazywali robienia zdjęć.
Uważam, że to nie tylko szkolenie z praktycznych umiejętności, ale też ważne narzędzie budowania morale. To sygnał dla żołnierzy, że cywile, wbrew medialnym narracjom, nie zamierzają uciekać i sprawiać problemów. Nie chodzi przy tym o naiwne przekonanie, że amatorzy po weekendowym kursie będą w stanie pomagać armii w jej zadaniach, ale o to, że posiadając własne kompetencje, będą mniej przeszkadzać i na poziomie mikro wspomagać organizację społeczeństwa w czasach kryzysu. Dla mnie, osoby zupełnie niezwiązanej z wojskiem, było to też doświadczenie odkłamujące stereotypy. W armii służą prawdziwi profesjonaliści, którzy związali z nią swoje życie i realnie ryzykują je, by bronić naszego państwa.
Na szkoleniu spotkałem posła KO, Marcina Józefaciuka, ludzi zafascynowanych militariami, ale przede wszystkim – zwykłych obywateli. W spolaryzowanym społeczeństwie takie inicjatywy, które łączą, a nie dzielą, są na wagę złota.
Drobny zgrzyt w cyfrowym świecie
Niestety, nie wszyscy uszanowali zasady. Poseł, pomimo wielokrotnych próśb o bezwzględnym zakazie robienia zdjęć i nakazie wyłączenia telefonu, postanowił złamać regulamin. To niefajne zachowanie, które podważa autorytet organizatorów i pokazuje brak szacunku dla pozostałych uczestników.
To już trzecie szkolenie w ramach dobrowolnych szkoleń obronnych #wGotowości.
— Marcin Józefaciuk (@M_Jozefaciuk) November 29, 2025
Tym razem moduł "przetrwanie" w 1 Batalionie Kawalerii Powietrznej w Leźnicy Wielkiej
✔️ Przygotowanie siebie i domu na czas kryzysu
✔️ Sygnały alarmowe
✔️ Gaszenie pożarów
✔️ Pierwsza pomoc
✔️… pic.twitter.com/Od6c2b50u6
Największa wartość: przełamywanie baniek
Najbardziej uderzyło mnie ciągłe powtarzanie, że w sytuacji kryzysowej kluczowa jest ocena oparta na wiarygodnych źródłach informacji, a nie na doniesieniach z mediów społecznościowych. Prowadzący wprost nazywali Facebooka niewiarygodnym źródłem informacji. Stało to jednak w pewnej kontrze do faktu, że jednostka wojskowa do komunikacji o wydarzeniu używa właśnie Facebooka (np. do publikacji zdjęć z wydarzenia). Jako osoba niekorzystająca z tej platformy, nie mam możliwości swobodnego przeglądania publikowanych tam materiałów. Może czas, aby wojsko przemyślało swoje kanały dystrybucji treści?
Chciałbym, aby w przyszłości było więcej elementów integracyjnych i praktycznych. To pozwoliłoby ludziom z różnych baniek społecznych zobaczyć, że nie jesteśmy dla siebie wrogami, a jedynie social media sztucznie nas podkręcają.
Kluczowe umiejętności: co wyniosłem ze szkolenia?
Szkolenie było znacznie bogatsze w treść, niż można by się spodziewać po jednodniowym kursie. Zaczęło się od obszernego modułu nawigacji w terenie, na który poświęcono sporo czasu, włączając w to część praktyczną. Poznaliśmy zasady używane przez wojsko i służby, uczyliśmy się obsługi podstawowych narzędzi nawigacyjnych, lokalizowania swojej pozycji oraz unikania błędów podczas przemieszczania się na przełaj, czerpiąc nawet z metod stosowanych przez rangersów.
Kolejne moduły obejmowały kluczowe techniki przetrwania: rozpalanie ognia, pozyskiwanie i uzdatnianie wody oraz budowę tymczasowych schronień. Co istotne, wszystkie te elementy połączono z praktyczną filozofią „plecaka ucieczkowego” (bug-out bag). Podkreślano, że nie ma to być gotowy produkt, a zestaw skomponowany pod własne umiejętności i potrzeby, którego celem jest umożliwienie przetrwania przez kilka dni przy minimalnym wydatku energetycznym. Kładziono nacisk na prostotę i nadmiarowość ekwipunku, co jest niezwykle cenną wiedzą w czasach, gdy lęk przed kryzysem jest często monetyzowany, a rynek zalewany jest masą niepotrzebnych gadżetów.
Program objął również szeroki zakres obrony cywilnej: odnajdywanie schronów, rodzaje i znaczenie sygnałów alarmowych, zasady zachowania podczas bombardowania, podstawy ratownictwa medycznego i gaszenia pożarów.
Wisienka na torcie: tunel aerodynamiczny
Mimo że moja piwnica przypomina magazyn sprzętu survivalowego, po kursie i tak domówiłem kilka drobiazgów do „plecaka ucieczkowego”, który składam raczej pro forma.


Największe wrażenie zrobił na mnie pokaz tunelu aerodynamicznego – jedynego i najnowocześniejszego tego typu obiektu wojskowego w Unii Europejskiej, którego budowę zainicjowano za czasów koalicji PO-PSL (wiecha w 2013 roku). Zobaczyliśmy symulację skoku spadochronowego żołnierza w pełnym rynsztunku. Ten obiekt nie tylko podnosi bezpieczeństwo i obniża koszty szkolenia, ale także umożliwia treningi skoków nocnych z noktowizją dla wojsk specjalnych. Profesjonalizm organizatorów i potencjał tego miejsca były imponujące.
Podsumowanie i apel
Na zakończenie kursu każdy z nas otrzymał certyfikat, indywidualną apteczkę wojskową oraz książeczkę MON z poradami na czas kryzysu. Broszura, choć hasłowa i pobieżna, jest moim zdaniem świetnie napisana – trafia w punkt, biorąc pod uwagę niechęć ludzi do czytania. Co ciekawe, podczas szkolenia medycznego jedna osoba zemdlała, więc certyfikat “przetrwania” dla niektórych nabrał bardzo realnego wymiaru.
Jeszcze raz dziękuję żołnierzom z JW Leźnica Wielka za poświęcony czas i profesjonalizm. Z czystym sumieniem namawiam każdego do zapisania się na kurs „wGotowości”. To doświadczenie, które naprawdę otwiera oczy.
Disclaimer: Wiele rzeczy, które widziałem i o których chciałbym opowiedzieć, pozostaje z szacunku dla żołnierzy i zasad bezpieczeństwa objętych strategią “need to know”. Wiąże się to również z pewnymi ograniczeniami w dokumentowaniu kursu, co z punktu widzenia bezpieczeństwa jest w pełni zrozumiałe.
Dodatek: Absurd jawności w dobie wojny hybrydowej

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wprowadza się te wszystkie zakazy fotografowania i obostrzenia związane z telefonami, skoro z poziomu kanapy można obejrzeć nie tylko bazę z Google Street View, ale także podjechać polnymi drogami pod bramę z zakazem fotografowania, obejrzeć rowy melioracyjne na południu i inne zabudowania. Wszystko dzięki Street View.
Czy nie jest to ponury żart, gdy w czasach wojny hybrydowej przez Telegram rekrutuje się amatorów do aktów sabotażu, którym ułatwia się rekonesans, dając możliwość planowania z kanapy?
Być może jakaś osoba decyzyjna przeczyta ten artykuł i zastanowi się, czy nie nadszedł czas, aby „zaciemnić” w Street View promień 10-20 km wokół obiektów strategicznych, takich jak lotniska. Nie chodzi o to, by całkowicie uniemożliwić działania profesjonalistom – oni i tak sobie poradzą. Chodzi o utrudnienie życia amatorom. Zmuszenie ich do fizycznego pojawienia się w terenie w celu zaplanowania akcji stwarza okno do reakcji dla naszych służb. To tylko taka uwaga na koniec.