Stawiszyński: Upadek w fatum - kryzys wieku średniego czy kryzys rozumu?
Maciej Lesiak
- 4 minut czytania - 728 słówDlaczego zajęliśmy się Stawiszyńskim na blogu poświęconym teoriom spiskowym? Ponieważ w swoich audycjach oraz książkach wielokrotnie omawiał teorie spiskowe i pułapki rozumu. Uznałem, że to ciekawy wątek przedstawić jak straszenie teoriami spiskowymi może być samo w sobie formą intelektualnej pułapki - gdy ktoś, kto przestrzegał przed irracjonalnymi wierzeniami, sam wpada w objęcia systemu wymagającego jeszcze większego zawieszenia krytycznego myślenia.
Rozliczenia Stawiszyńskiego z przeszłością to są ciekawe przemyślenia faceta w chyba kryzysie wieku średniego, który publicznie dokonuje wiwisekcji i przewartościowań. Sam jako absolewent filozofii UWr/UŁ chodziłem na seminaria z mistycyzmu, Junga, Nietzschego, Markiza de Sade, Klossowskiego. Nie są mi obce ścieżki Misiuny, gnostyków czy odłamy dziwnych ścieżek neopogaństwa. Każdy szuka i w pewnym momencie jednak z czegoś wyrasta i ja osobiście będąc w wieku 40+ musiałbym nie móc spojrzeć sobie w twarz dokonując takich fikołków intelektualnych jak Stawiszynski w swojej książce Powrót fatum.
Rozumiem, że w świecie, gdzie ego jest najważniejsze to jest straszna perspektywa nie mieć celu, albo wiedzieć, że wartości są zmienne. Ba, w wieku 40+ widzieć ile się zmarnowało czasu albo jak wiele można było zrobić, a poświęciło się czas np. na czytanie horrorów albo… no właśnie. Człowiek się zmienia i inaczej postrzega wartości w wieku 20, 30 i 40 lat. Ta zmienność wartości, jak widać, przybiera czasem groteskowe formy. Szczególnie jeśli mamy ego wymagające zagospodarowania.
Żyjemy w czasach inflacji norm, które próbujemy załatać kolejnymi instrukcjami, często trywialnymi. W przeszłości latanie w towarzystwie świni było nie do pomyślenia i było to odczucie powszechne. Dziś linie lotnicze muszą uzasadnić, dlaczego świni na pokładzie być nie może. Czy leci z nami świnia? Olivier Roy Polityka
Paradoks świni w samolocie doskonale ilustruje szerszy problem - w świecie, gdzie wszystko stało się przedmiotem negocjacji i relatywizacji, nawet najbardziej oczywiste normy wymagają biurokratycznego uzasadnienia. To właśnie w tej przestrzeni zagubienia pojawia się pokusa powrotu do sztywnych ram tradycyjnej religijności.
Doskonale przedstawił ten mechanizm politolog Olivier Roy w swoim głośnym wywiadzie dla “Polityki” o kryzysie kultury Zachodu. Jego analiza kultu narcyzmu i samorealizacji pokazuje, jak współczesne dążenie do wyzwolenia paradoksalnie prowadzi do tworzenia nowych, często absurdalnych form normowania rzeczywistości. W tym kontekście zwrot Stawiszyńskiego ku religijności można odczytać nie tyle jako duchowe przebudzenie, co symptom głębszego kryzysu - zarówno osobistego, jak i kulturowego.
Osobiście odbieram książkę na dwóch poziomach. Jeden czysto ludzki, gdzie człowiek pokazuje swoją słabość przed nicością i pokornie poddaje się idei chrześcijańskiego zbawienia. Opisuje swój lęk przed obecnym światem, tym jak wiele ma złudnych ofert (sam przedstawia bardzo ciekawe wątki dot. Prokopiuka)… na tej warstwie jest to nawet ciekawy tekst pokazujący erozję człowieka.
Jednak jest jeszcze drugi poziom, intelektualisty jako instytucji, kogoś z reputacją zagorzałego ateisty, który o ile wielokrotnie dokonywał dekonstrukcji złudnych idei, to nagle dokonał wolty w kierunku wielowiekowej oferty. Na tym drugim poziomie katastrofę doskonale rozłożył na czynniki pierwsze w swoim tekście Tadeusz Zatorski: Filozof „stawia na chrześcijaństwo”, czyli zagadka atei devoti. Ponieważ to doskonała analiza odsyłam do tekstu źródłowego i nie będę nawet przedstawiał doskonałej krytyki, argumentacji tam zaprezentowanej.
Dla kogo zatem jest “Powrót fatum”? To ciekawe zjawisko, gdy ktoś filozofię jako dziedzinę nauki, czyli historię pojęć, myli z filozofowaniem. Na rynku widać duże zapotrzebowanie na popfilozofię, która - nawiązując do diagnozy Olivera Roya - wpisuje się w kulturę ego i obsesyjnego poszukiwania sensu. Książka Stawiszyńskiego wydaje się być skierowana do zagubionych w świecie teorii spiskowych intelektualistów, do zblazowanych hipsterów 40+, szukających uważności i odpowiedzi na nurtujące pytania, albo po prostu ciekawej formy radzenia sobie z własną hipokryzją. Paradoksalnie, krytykując kulturę self-help i poradników samorealizacji, autor sam wpada w pułapkę popfilozofii - poprzez publiczną wiwisekcję i powrót do chrześcijaństwa tworzy kolejną “łatwą książeczkę” o duchowej transformacji. Dokonując cherry pickingu argumentów (odsyłam do szczegółowej analizy Zatorskiego), Stawiszyński mimo woli potwierdza diagnozę współczesnej kultury, przed którą rzekomo się broni. W tym kontekście nie polecam lektury.
Popfilozofia sama w sobie nie jest zła - jeśli ktoś chce, niech czyta. Problem pojawia się, gdy napompowany balon poważności przysłania istotę sprawy. W czasach, gdy na Instagramie można zostać “rzeźbiarzem” po dwuletnich studiach wieczorowych, a poważne pisma prowadzą równie poważne rozmowy o duchowych przełomach celebrytów, książka Stawiszyńskiego doskonale wpisuje się w trend poszukiwania sztucznej głębi. To produkt idealny do trzymania pod pachą w klubokawiarni - swój swojego rozpozna, można się obwąchać na odległość. W tym sensie “Powrót fatum” jest nie tyle świadectwem duchowego przebudzenia, co symptomem szerszego zjawiska - mody na poważność za wszelką cenę. A może erozji, zepsucia i pozerstwa?